Zoom bombing to niesławna praktyka, o której zrobiło się głośno mniej więcej rok temu, gdy zarówno platforma, jak i jej nowi użytkownicy nie byli przygotowani na tak szerokie użycie, które stało się koniecznością w obliczu przybierającej na sile pandemii. Po kilku skandalach związanych z prywatnością Zoom załatał podatności i wprowadził funkcje kontroli, dzięki którym udało się zapanować nad chaosem. A jak w tym czasie radził sobie Teams?
Gdy w zeszłym roku statystyki użytkowania Teams zaczęły iść w górę szybciej niż przez pierwsze trzy lata jego obecności na rynku, użytkownicy zaczęli dostrzegać obszary, które mogłyby zostać ulepszone (i w większości przypadków zostały), choć trzeba przyznać, że nie miało to związku z naruszaniem prywatności czy bezpieczeństwa. Akurat te aspekty od początku działania platformy stały na najwyższym poziomie — takim samym, jak pozostałe aplikacje Microsoft 365. W zeszłym roku Teams dostał olbrzymi zastrzyk nowych funkcjonalności, niemniej jednak kolejne wciąż napływają. Co ciekawe, jedna z nich jest poniekąd inspirowana... właśnie Zoomem.
Funkcjonalność ta zakłada, że wszystkie spotkania Teams będą miały swój identyfikator, a użytkownicy będą mogli do nich dołączać, wpisując go jako kod. Po pierwsze, ID będzie automatycznie przypisany do użytkownika, a po drugie, będzie on dodawany do zaproszeń wraz z linkiem do spotkania. Ułatwi to udostępnianie zaproszeń w social media i innych kanałach komunikacji.
W przeciwieństwie do początków Zooma funkcje, takie jak poczekalnia, wstępne dołączanie i inne mechanizmy zabezpieczeń, pozostają w Teams takie same, jak przy zwyczajnym udostępnianiu linków. Funkcjonalność będzie dostępna w aplikacjach mobilnych, desktopowych i przeglądarkowych Teams na początku maja i powinna być wdrożona u wszystkich do końca miesiąca.
341f31d.png)