Opowiem Wam moją historię, bowiem aby zrozumieć, przed jak trudnym wyborem staje wierny użytkownik ekosystemu Microsoftu, zmuszony do przejścia na środowisko konkurencji, trzeba najpierw poznać, jak dorastałem wraz z produktami giganta z Redmond. Rzecz oczywista, jak większość z Was, wychowałem się na systemach Windows 95, 98 i tak dalej. Z mobilnymi technologiami nie miałem zbytnio do czynienia, bowiem te w Polsce debiutowały późno i ich ceny odstraszały. Pierwszą styczność z mobilnymi okienkami miałem w 2006 roku, kiedy to zmuszony częstymi podróżami i pracą w terenie, potrzebowałem nawigacji GPS i możliwości edytowania dokumentów w podróży, więc zakupiłem Mio 168 z Windows Mobile 2003 na pokładzie. AutoMapa działała, pliki Word otwierały się, czego chcieć więcej. Później był Mio P550 z Windows Mobile 5.0, którego zaraz zaktualizowałem do ostatnich mobilnych okienek, mianowicie Windows Mobile 6.5.3. Krótko później na rynku debiutowały pierwsze telefony z dużymi ekranami dotykowymi, GPS i wieloma technologiami, które znamy z dzisiejszych urządzeń. Tak oto nabyłem HTC HD2. Miałem to samo co wcześniej (więc sprzedałem palmtopa) + obsługę telefonu i wiadomości SMS (więc sprzedałem wysłużoną Nokię z klawiaturą). I dostrzegłem, że oto właśnie mam w ręce przyszłościowy telefon, technologię z najwyższej półki i spójny ekosystem: smartfon - komputer.
Byłem w błędzie
Lada chwila zadebiutował Windows Phone 7, a ja pozostałem z archaicznym Windows Mobile (Damian Kołodziej, sorry za to stwierdzenie), którego obsługa bez rysika była katorgą (nakładka HTC była wybawcą w tej kwestii), gdzie brakowało aplikacji, a obsługa SMS, Kontaktów, połączeń telefonicznych i innych stricte telefonicznych funkcji była niewygodna. Z jednej strony żałowałem, z drugiej miałem nadal topowe urządzenie z pełną władzą nad nim. Gdzieś jednak robiłem sobie nadzieję na zakup Nokii Lumii 900, albo chociaż 800. Testowałem i opisywałem je specjalnie dla Was w 2012 roku: Test telefonu Nokia Lumia 800 oraz Test telefonu Nokia Lumia 900. Zakochałem się! Nie w urządzeniu, a w systemie. Te obłe kształty, śliski plastik i wyblakłe kolory wyświetlaczy nie zachwycały, zdecydowanie bardziej w moje gusta trafiał design HTC HD2. Ale system, jaki on był wtedy piękny, przejrzysty, intuicyjny, wygodny... ok, dość. Zwyczajnie system trafił w moje serce. Integracja ze SkyDrive, sklep z aplikacjami, świetna klawiatura ekranowa (wg mnie numer jeden do dziś). Jak na tamte czasy system w wielu aspektach wyprzedał Androida i iOS-a. W wielu innych był za nimi kilka epok technologicznych.
Drugie życie
Cóż, znudzony Windows Mobile 6.5, zacząłem szperać w zakątkach deweloperskich forów i tak trafiłem na znane holenderskie (dziś właścicielem jest firma z USA) forum dyskusyjno-inżynieryjne. Znalazłem tam cudotwórców, niby zwyczajnych użytkowników HTC HD2, ale jednak cudotwórców. W pełni nielegalnie znaleźli oni sposób na zainstalowanie systemu Android na HTC HD2. Co mi tam, przeczytałem dwadzieścia razy kilka stron instrukcji, pobrałem kilkanaście aplikacji, paczek danych, obrazów, backupów, wsadów, loaderów i innych dziwnie brzmiących danych i ze strachem w oczach zacząłem robić coś z moim ulubionym HD2, co uważałem, że jak się nie powiedzie, to go uśmierci. Zabije. Mojego ulubionego HD2. Okey, cudotwórcy z forum ostrzegali, więc nie będę miał do nich pretensji. Kilka godzin i udało się. Tak oto mój sprzęt doczekał się drugiego życia.
To była moja pierwsza styczność z Androidem. Nie zakochałem się w nim, nie polubiłem, po prostu drażnił mnie. Wszystko było inne, a na domiar złego po prostu ci sami cudotwórcy nie dopieścili swojego dzieła na tyle, aby Bluetooth, Wi-Fi, sklep czy tam inne bajery działały. Tydzień później powróciłem do Windows Mobile 6.5. Cóż zrobić.
Trzecie życie
Przywykłem, że skazany byłem na razie na mojego ulubionego mobilnego Windowsa, przecież tak go darzyłem sympatią. Do czasu, aż zakochałem się w WP7. Wpadłem wtedy na myśl, że skoro tacy cudotwórcy potrafili przygotować system innego producenta na telefon z systemem Microsoftu, to pewnie dadzą radę przygotować Windows Phone 7. Googlowałem, szperałem, wypytywałem. Dowiedziałem się, że owszem, prace trwają, że pierwsze próby średnio udane, że nie działa Bluetooth, Wi-Fi, aparat i połowa innych funkcji. Sklep także. W sumie to mało co działało. Ale po kilku miesiącach prac udało się, Windows Phone 7 doczekał się nieoficjalnej wersji na HTC HD2. Mało tego, to był już Windows Phone 7.5 ze sporą dawką nowych funkcji względem pierwszego wydania. Znów przyszedł czas na wiele stron instrukcji, wiele paczek, aplikacji i dziwnych rozwiązań, aby dokonać instalacji WP7.5 na HTC HD2. Co więcej, nawet konieczne było czatowanie ze Stanami Zjednoczonymi, ściślej mówiąc supportem Microsoftu. Małe kłamstewko i mieliśmy odblokowany Sklep. Udało się, mój sprzęt doczekał się trzeciego życia. Bez dwóch zdań to był pełnoprawny system, ten sam co na Lumiach 800 i 900. Miałem design HTC i system z obłych Lumii. Podwójnie się zakochałem. Wielu znajomych, jak i nieznajomych z różnych zakątków Polski (a nawet i świata) prosiło mnie o łopatologiczną instrukcję, jak na ich hd dwójkach postawić WP7.5. Niektórzy nawet chcieli mi przysyłać swoje HD2, abym to ja dokonał tej instalacji. Dla nich wszystkich 6 lat temu powstał mój możliwe najprostszy tutorial: Windows Phone 7.5 w HTC HD2, z 80 tysiącami wyświetleń. Był szał.
Później nie było już nic innego, tylko Lumie. Przez moje ręce przewinęły się praktycznie wszystkie modele Lumii, z czego na co dzień używałem Lumii 920, 930, 950 i sporadycznie 620, 735, 640 i 640XL. Od Windows Phone 7 przez 7.5, 7.8, 8.0, 8.1 do Windows 10 Mobile. Tak jak Microsoft żył swoją nadzieją, tak jak żyłem ich produktami. Poznałem je dogłębnie, doceniałem zalety, interfejs, prostotę aplikacji, łatwość ich tworzenia (jeszcze do niedawna w Sklepie Windows Phone można było znaleźć kilka moich programów) i ekosystem, to, co było dla mnie najważniejsze. Zakochałem się w tej linii produktów do tego stopnia, że musiałem zdobywać je możliwie najszybciej. Gdy Lumia 930 miała debiutować w Polsce, szukałem sklepu, operatora, który sprowadzi ją dla mnie na premierę, a najlepiej dzień wcześniej. Udało się w zaprzyjaźnionym salonie Plus GMS w Katowicach, który specjalnie dla mnie sprowadził jeden egzemplarz na dwa dni przed polskim debiutem. Kosztowało mnie to abstrakcyjny abonament w wysokości blisko 200 zł miesięcznie, bowiem marketingowcy w/w operatora nie przygotowali jeszcze oferty cenowej na ten dokładnie model. Później była Lumia 950, master of masters wśród Lumii. Dużo o niej się mówiło w zapowiedziach i reklamach, Windows Hello robił wrażenie, a aparat do dziś jest uznawany za jeden z najlepszych. Na trzy miesiące przed światową premierą udało mi się zdobyć prototyp wersji 950XL. Mogłem go "dotknąć" przez kilka krótkich chwil. Wystarczyło. Już wiedziałem, że muszę mieć Lumię 950 najpóźniej w dniu premiery. Było to łatwiejsze niż w przypadku 930, bowiem jeden z krakowskich dostawców telefonów otrzymał transport z tymi Lumiami na 3 dni przed premierą i od razu jeden z egzemplarzy był już w moich rękach następnego dnia.
To nie była miłość, tylko zauroczenie
Tym sposobem nadeszło pierwsze małe rozczarowanie. Lumia 950 była pierwszym telefonem z linii Lumia, który na pokładzie posiadał system Windows 10 Mobile. Niestety, nikt z Microsoftu nie miał na tyle odwagi, aby powiedzieć, że nieoficjalnie była to nadal wersja testowa - beta - rozwojowa. Jak zwał, tak zwał, po prostu system niedokończony, niedopracowany i wszystkie inne przymiotniki z "nie" na początku. Z kompilacji (wersji) na kompilację było lepiej, ale nadal daleko do ideału. Daleko do tego Windows Phone, w którym się zakochałem. System przecież był prawie identyczny, sprzęt najwydajniejszy (ze wszystkich innych Lumii), a łapał zadyszkę, zacięcia, nieoczekiwane restarty i wiele różnych problemów. Kolejne wersje rozwiązywały część problemów. Z kolei inne psuły już to, co było dobre. Wydajność i żywotność baterii spadała. Zadyszki dostał także Sklep Windows Mobile. Deweloperzy aplikacji dostrzegli powolny upadek mobilnego Windowsa. I tak ta egzystencja trwała jeszcze kilkanaście miesięcy. Im bliżej było 2017 roku, tym bardziej uświadamiałem sobie, że moje lata z mobilnymi okienkami dobiegają końca. No bo z jakim wyborem pozostawiał mnie Microsoft? Albo Android, albo iOS. Ok, gdzieś w plotkach pojawiały się pierwsze wzmianki o Surface Phone. Ale nikt nigdy (stan na luty 2018) z Microsoftu ich nie potwierdził. Lumia umarła. Windows Phone/Mobile umarł. Bez dwóch zdań. Ta historia nie wymaga dłuższego komentarza. Postawiłem więc na Androida.
Wybór jest tylko jeden - Android
Dlaczego? Z trzech powodów. Na rynku mamy zdecydowanie większy wybór urządzeń z systemem Google, urządzenia te są tańsze, a ekosystem Microsoftu na Androidzie jest bardziej dojrzały. Ten ostatni powód był dla mnie głównym warunkiem. Nie chciałem żegnać się z tym, z czym na co dzień obcowałem, czy to na stacjonarkach w domu i biurze, czy w podróży na Surface Pro 4. Co więcej, byłem już bardziej doświadczony, wielu znajomych i współpracowników miało urządzenia z Androidem, z którymi mogłem niejednokrotnie obcować. iOS był mi bardziej obcy. Traktowałem go jako egzotyczne rozwiązanie dla osób szukających prestiżu. O ile z wyborem systemu nie miałem większego problemu, o tyle przeglądanie dziesiątek ofert urządzeń było udręką. Na pierwszy ogień wziąłem topowe i łatwo dostępne modele producentów: Samsung, HTC, LG, Sony, Xiaomi oraz Huawei. I na szczęście udało się. To, co oferował pierwszy z nich, Samsung, przypadło mi do gustu, ale nie przekonało. Zmuszony chęcią "dotknięcia" wybranki (mianowicie Galaxy S8), udałem się do elektromarketu i spędziłem w nim dosłownie 5 minut. Przeklikałem ekran główny, panel powiadomień, menu aplikacji i ustawień, zrobiłem testową fotkę i zajrzałem w Google Play. Powiedziałem sobie: "dość Miciński". Im dłużej będę się zastanawiać, tym prędzej stchórzę i powrócę do domu z niczym. Sorry, z Lumią 950 w kieszeni. Wziąłem więc pudełko i popędziłem do kasy. Zostawiłem tam kilka tysięcy złotych i tym sposobem nie było odwrotu. Choć gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że przecież mam czas na oddanie produktu bez podania przyczyny. Wiedziałem jednak, że muszę dać sobie czas.
Pierwszy kontakt z Androidem to jego konfiguracja startowa. Kilkanaście kroków, kreatorów i pytań, które już mnie odstraszyły. "Załóż konto Google", "Załóż konto Samsung", "Zaloguj do kopii zapasowej", "Zaloguj do konta danych", "Zaloguj do chmury Samsung", a w p.... z tym. W Windows Phone kreator OBE (konfiguracja startowa) był bardzo uproszczony i sprowadzał się do jednej rejestracji/logowania - do Konta Microsoft, które dawało mi dostęp do wszystkiego: kopii zapasowej, chmury OneDrive, synchronizacji kontaktów, kalendarza, poczty i wielu więcej. Dość marudzenia. Przebrnąłem przez pierwszą konfigurację i oto ujrzałem czysty ekran startowy Samsung Experience na Androidzie 7. Był tak czysty, że zabrałem się za robotę.
Raj w Sklepie
Przyszedł czas na instalację aplikacji i konfigurację zarówno systemu pod własne potrzeby, jak i aplikacji, a co najważniejsze - przeniesienie/synchronizowanie zdjęć, kalendarza i kontaktów z moim Kontem Microsoft. I tutaj zaczęły się schody. O ile w Google Play (sklepie z aplikacjami na Androida) znaleźć można więcej aplikacji Microsoftu niż na Windows Phone/Mobile, ich obsługa i funkcjonalność mocno odbiega od odpowiedników na telefony z Okienkami. Co najlepsze, te dysproporcje są na plus! O ile już nauczymy się obsługi. W Google Play znalazłem Word, Excel, PowerPoint, OneNone, Outlook, OneDrive, Xbox, Edge, Office Lens, Skype, Skype dla firm, Teams, To-Do, MSN Wiadomości, MSN Pogoda, MSN Finanse, MSN Sport, SharePoint, Bing Search, Mixer Create, Planner, Flow, Power BI, Office 365 Admin, Outlook Groups, Azure, Microsoft Remote, Delve, PowerApps, Band, Dynamics 365, Bookings, Bing Ads, Windows Dev Center, i najważniejsze: Microsoft Launcher oraz Next Lock Screen. Wymieniłem ponad 30 aplikacji z blisko 50 dostępnych w androidowym sklepie. I wiecie co, ich producentem jest gigant z Redmond. To świetna informacja dla każdego fana Microsoftu, dla każdego dotychczasowego posiadacza mobilnego Windowsa. Gigant z Redmond nie pozostawia nas z usługami konkurencji i co dla mnie ważniejsze, dba o ciągłość moich doświadczeń.
Przygotowanie mojego Samsunga rozpocząłem od instalacji OneDrive (przecież tam mam tysiące zdjęć, setki dokumentów, potrzebuję synchronizacji z rolką aparatu), Outlooka (kilka kont pocztowych: w Outlook.com i Office 365, synchronizacja kontaktów i kalendarzy), Skype (dzięki niemu pozostaję w kontakcie z rodziną za granicą), Skype dla firm (podstawowy komunikator u nas w firmie), Teamsa [sporo pracy zespołowej organizujemy w oparciu o to jakże świetne narzędzie mające premierę w marcu zeszłego roku (Arkadiusz Partyka - nie mogłem się oprzeć pokusie)], SharePointa (nasi redaktorzy organizują przyszłe publikacje na CentrumXP w oparciu o listy i dokumenty na witrynie zespołu), Azure (potrzebuję szybkiego wglądu w moje aplikacje i serwery) i najważniejsze - Launchera (liczyłem na kafelki, ale to chyba jedyny androidowy launcher wspierający Konto Microsoft).
Co potem? Facebook, Twitter, Instagram, Messenger, AutoMapa, aplikacja bankowa, Analytics i kilkanaście mniej bądź bardziej przydatnych w codziennym życiu aplikacji. Czas na konfigurację. Czekało mnie kilka godzin szukania odpowiednich opcji, personalizowania ekranu głównego, dzwonków, powiadomień, tapet i wiele innych funkcji. Najważniejsze jednak były dla mnie kontakty i synchronizacja rolki aparatu z OneDrive. O ile w przypadku tego ostatniego ustawienie było banalnie proste, o tyle w przypadku Outlooka trochę się "naklikałem". Ale udało się. Do szczęścia zabrakło mi tylko synchronizacji awatarów. Te nawet nie synchronizują się z Facebookiem. Szkoda. I wiecie co, o ile utraciłem między innymi kopię wiadomości SMS, o tyle dostrzegłem pierwsze zalety.
Wiecie, co odróżnia Androida od Windowsa?
Android był cholernie szybki! Jaka wydajność, jaka płynność, ale te aplikacje pięknie chodzą. Takie były moje pierwsze wrażenia. Czemu ja zwlekałem tyle czasu z porzuceniem tego Windows 10 Mobile. Przecież tam wszystko było nieproduktywne, ubogie w funkcje i ociężałe. Galaxy S8 z Androidem 7, tuzinem aplikacji od Microsoftu i kolejnym tuzinem pozostałych aplikacji zaczął mi imponować. Jednak nie obeszło się bez nerwów. Do szału doprowadzało mnie przełączanie się pomiędzy aplikacjami. Na mobilnym Windowsie przytrzymałem przycisk Wstecz i miałem wgląd we wszystkie uruchomione programy. Tutaj ten przycisk nie pełni takiej funkcji. Trzeba użyć zupełnie innego przycisku. Ilekroć przesuwałem ekran główny w prawą stronę w poszukiwaniu listy zainstalowanych programów, to za każdym razem napotykałem pustkę (później panel Ostatnich czynności). A klawiatura? To katorga. Mam spory ekran, spore palce i zainstalowane trzy klawiatury. Postawiłem na SwiftKey Keyboard. Kombinowałem z układem ręki, palców, rozmiarem klawiszy, pisaniem za pomocą przeciągania. No cholera jasna. To po prostu jest niewygodne. Tak mi brakuje klawiatury z Windows Phone/Mobile. Nawet na ekranie o 2 cale mniejszym pisanie nie było tak uciążliwe i czasochłonne. Rozpocząłem poszukiwania w Google Play. Poinstalowałem kilka różnych klawiatur, znalazłem jakieś pseudoklony klawiatury z okienek mobilnych. Ale to wszystko to nieudane nakładki na klawiaturę androidową. Jedne gorsze, inne mniej. Minęło już kilkanaście miesięcy, a ja nadal nie potrafię pisać tak szybko i tak bezbłędnie, jak na Lumiach. Niestety.
Pamiętacie na Windows Phone 7/8 menu Ustawień systemowych? Z każdą kolejną wersją rosło w oczach, a jego struktura po prostu była tragiczna, nieprzemyślana i wołała o solidne sprzątanie. Gdy nadszedł Windows 10 Mobile, z jego nielicznych zalet doceniałem nowe menu Ustawień - było identyczne jak w desktopowym Windows 10, a zarazem przemyślane i uporządkowane. Przejrzyste. Wygodne. Po prostu takie, jak być powinno. Gdy wejdę jednak w ustawienia Androida, to spotykam to, co było w Windows Phone. Mało tego, liczba opcji jest co najmniej dwukrotnie większa. I wiecie co? Z pomocą przychodzi wyszukiwarka potrzebnych opcji. Ale jej skuteczność też woła o pomstę. Dziś (gdy piszę ten tekst), na potrzeby produkcji wideo, musiałem w Androidzie zmienić czas bezczynności do zablokowania telefonu. Trwało to całe kilka minut, aż znalazłem (dzięki Arek). Oczywiście kilka obelg padło.
Ta inwestycja się opłaca
Jest jeszcze jeden aspekt, który bardzo sobie cenię. I nie jest on zasługą ani Samsunga, ani Google. Tylko Microsoftu, który inwestuje w rozwiązania na systemy konkurencji. Nowe funkcje (jak kontynuowanie czytania strony www z telefonu na komputerze) nie trafiają na mobilne okienka, a właśnie na Androida. Kierunek, jaki obrał Microsoft w kwestii rozwijania aplikacji na telefony firm trzecich zwyczajnie podoba mi się. Mam wybór i możliwości, pozostaję nadal w ekosystemie mojej ulubionej firmy z branży IT. Mój Android synchronizuje mi zdjęcia z OneDrive, Outlook zapewnia dostęp do maili, kalendarzy i kontaktów (które synchronizują się z kontaktami na Androidzie). Launcher daje mi kontrolę nad telefonem... i komputerami z Windows 10. Mogę za pomocą dwóch kliknięć kontynuować przeglądanie strony internetowej na Surface, oglądanie zdjęć, pracę nad dokumentem Word czy oglądanie filmu z YouTube. A gdy jestem u rodziny, wystarczy, że podłączę się do ich sieci Wi-Fi, włączę Photos Companion i już na ich komputerze z Windows 10 przeglądamy zdjęcia z mojego OneDrive/Androida. Dowolnie. Dodaję na komputerze przypomnienie, spotkanie, czy zapisuję dokument (w OneDrive/SharePoint) i to samo mam na telefonie z Google Android. Płynnie, bez zacięć czy braków. Większość tych magicznych sztuczek nie była, nie jest i nie będzie osiągalna dla użytkowników Windows Phone/Mobile.