Windows to nie usługa, tylko system operacyjny. Czas się z tym pogodzić

Windows to nie usługa, tylko system operacyjny. Czas się z tym pogodzić

Autor: Krzysztof Sulikowski

Opublikowano: 1/12/2019, 12:00 PM

Liczba odsłon: 6954

Windows as a Service to określenie, które towarzyszy Windows 10 praktycznie od samego początku. Microsoft używa go bardzo chętnie, ale co ono właściwie znaczy? Może się to odnosić do subskrybowanej licencji jak w Microsoft 365 albo systemu w maszynie wirtualnej w chmurze, jednak Microsoft największe znaczenie zdaje się przypisywać sposobowi wydawania Windows 10. Tak - wydawania, nie wydania. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, wydanych jednorazowo i praktycznie pozbawionych większych zmian w aktualizacjach, Dziesiątka jest wydawana dwa razy do roku. Każda z tych "dużych" aktualizacji zawiera dziesiątki, jeśli nie setki nowych funkcji i innych zmian, ale jaką cenę za to płacą użytkownicy? Już nawet Android i iOS aktualizowane są w znaczący sposób tylko raz do roku. Czy robienie usługi z systemu ma rzeczywiście sens?

Aktualizowanie wszystkich tych maszyn to piekło

Ostatnie wydarzenia z October 2018 Update zmusiły Microsoft do opracowania linii obrony. Firma wyjaśniła drobiazgowo, jak wygląda proces testów Windows 10, nim dana aktualizacja trafi na urządzenia końcowe. Poznaliśmy też liczby: ponad 700 mln aktywnych urządzeń z Windows 10, ponad 35 mln aplikacji i 175 mln ich wersji, oraz 16 mln unikalnych kombinacji sprzętu/sterowników. Microsoft przyznał, że zawiódł mechanizm sprawdzania feedbacku i pomylono zgłoszenia o podobnych symptomach, ale nie bez znaczenia jest wspomniana liczba konfiguracji. Tylu urządzeń i aplikacji nie sposób sprawdzić przed wydaniem aktualizacji, a Insiderzy stanowią niewielkie grono użytkowników. Część z nich ponadto używa kompilacji rozwojowych na maszynach wirtualnych, a więc ich dane diagnostyczne mają niewielkie znaczenie dla ostatecznego kształtu systemu.

Windows to usługa?

Tak jest, Windows to złożona bestia, która wspiera ogromną liczbę urządzeń i aplikacji. W dużo lepszym położeniu znajduje się Apple, który wydaje system na swój własny sprzęt, tj. na kilkanaście modeli komputerów i telefonów na krzyż, więc optymalizacja jest tam na najwyższym poziomie. Dla porównania - Microsoft potrafi wypuszczać aktualizacje, które nie działają nawet na jego własnym sprzęcie Surface. Google jako wydawca najpopularniejszego systemu mobilnego Android również jest na lepszej pozycji. Smartfonów jest wprawdzie wiele, ale nie są one w najmniejszym stopniu tak zróżnicowane, jak komputery PC. Obaj producenci, nawet mimo tych ułatwień, aktualizują jednak swoje systemy przeciętnie raz do roku. Czemu więc Microsoft koniecznie chce dublować ten wynik? Być może lepiej byłoby wydawać jedną, ale dwa razy lepiej dopracowaną aktualizację na rok.

Windows 7 również wspierał miliony konfiguracji sprzętowych i aplikacji, ale problemy na taką skalę nigdy nie były jego udziałem. Microsoft zapewniał wówczas stabilną bazę software'ową dla producentów hardware'u i software'u, i wszystko jakoś trzymało się kupy. Jeśli można szukać analogii w starszych wersjach Windows, to najbardziej błyszczącym klejnotem okazuje się Vista. Miała ona ogromny problem z obsługą sprzętu i nie pomogło nawet to, że jej premiera była kilkukrotnie przekładana. Z tego powodu (ale też z innych) zastanawialiśmy się niedawno, czy Windows 10 to druga Vista. Cóż, odpowiedź chyba już znacie.

Oczywiście aktualizacje otrzymywał też Windows 7 i to na długo przed opracowaniem doktryny "Windows jako usługi". Aktualizacje zabezpieczeń nie sprawiały jednak problemów, a jeśli już, to zdarzało się to na tyle rzadko, że nie było mowy o jakimkolwiek skandalu.

Nikt nie prosił o Windows jako usługę

Microsoft obiecał użytkownikom Windows 10 aktualizacje w kadencji półrocznej i od ponad 3 lat dotrzymuje słowa. Czy jednak chodzi tylko o to? Oczywiście, że nie. Software as a Service jest trendy. Microsoft na tym trendzie zbił fortunę, choć ma się to nijak do Windows 10. Całe oprogramowanie w tym modelu jest hostowane na zdalnej platformie chmurowej, takiej jak Microsoft Azure. Usługami są aplikacje webowe, takie jak Gmail czy Facebook. To ma sens - dostawca utrzymuje oprogramowanie, a użytkownicy mają do niego zdalny dostęp. Gmail i Facebook nie działają lokalnie. Nie trzymamy bazy danych Facebooka na telefonie czy komputerze, urządzenia te nie są też serwerami poczty. Windows 10 jest natomiast instalowany w całości na dysku i świetnie radzi sobie bez połączenia z chmurą czy Internetem w ogóle. Pecet za kilkaset złotych spokojnie poradzi sobie z utrzymaniem systemu. Z drugiej strony Windows 10 może faktycznie stać się usługą w takim rozumieniu, że system będzie działał w chmurze, a na urządzeniu zainstalowana będzie tylko podstawowa powłoka. Na razie mówi się o tym tylko w kuluarach, a sam Microsoft tych planów nie potwierdził. Na razie jest on zajęty przekonywaniem nas, że Windows to usługa.

Windows to usługa?

Trzeba powiedzieć jasno: system operacyjny, instalowany i uruchamiany na milionach różnych konfiguracji sprzętowych, nie jest usługą. Można go z łatwością aktualizować, a aktualizacje mogą wywołać problemy ze sprzętem, sterownikami i oprogramowaniem. Także zainstalowane oprogramowanie może wywołać te problemy. Proces aktualizacji nie jest natychmiastowy i przejrzysty - jest to duży pakiet do pobrania i zainstalowania, a wszystko trwa od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. Prawdziwe usługi, takie jak Gmail czy Facebook, rzadko się wysypują, kiedy twórcy przy nich grzebią. W najgorszym przypadku serwis padnie i przez parę minut czy godzin nie będziemy mieli do niego dostępu. Wyłączenie usługi nie ma znaczenia dla urządzenia końcowego, tak jak system uruchomiony w maszynie wirtualnej nie ma wpływu na system nadrzędny - hosta. Z drugiej strony, kiedy Microsoft się pomyli, nawet drobna aktualizacja może spowodować awarię milionów komputerów.

Czy warto być usługobiorcą?

Warto, ale pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim lepiej nie wybiegać naprzód i nie wyszukiwać aktualizacji ręcznie przez przycisk "Sprawdź aktualizacje". Tacy użytkownicy mają bowiem wyższą szansę na otrzymanie aktualizacji, nim stanie się ona dostępna "dla wszystkich". Jeśli nie chcemy znaleźć się w grupie podwyższonego ryzyka (ale nie aż tak, jak w Fast Ring), lepiej się na jakiś czas wstrzymać. Problemy z October 2018 Update rozpoznała właśnie pierwsza grupa (early adopters czy seekers, jak ich nazywa Microsoft). Pozostali, wiedząc o poważnych kłopotach, wstrzymują się z aktualizacją na wiele miesięcy. Kiedy już możemy założyć, że aktualizacja jest bezpieczna, spokojnie ją pobieramy.

Windows to usługa?

A jest co pobierać. Praktycznie każda kolejna wersja Dziesiątki dodaje wiele praktycznych funkcji i rozwiązań. Interfejs pięknieje, wiele elementów staje się wygodniejszych, a także pojawiają się nowe. Trudno określić, która z półrocznych aktualizacji była najbardziej przełomowa w pozytywnym znaczeniu. Niektórzy sądzą nawet, że na miano to zasłużył October 2018 Update. Na nowości w dużych aktualizacjach nie warto jest czekać pół roku. Warto jest czekać rok, zanim wydana w takiej kadencji aktualizacja stanie się stabilna i bezpieczna. Rok to może trochę przesada, ale na pewno nie warto się spieszyć. Microsoft chwalił się rekordowym tempem instalacji przez użytkowników kolejnych wersji Dziesiątki aż do April 2018 Update. Teraz będzie mu ciężko pobić dawny wynik.

Windows nie potrzebuje aktualizacji co sześć miesięcy

Gigancie z Redmond, czas zwolnić. Co powiesz na jedną aktualizację rocznie? Tak właśnie postępuje Apple i nie potrzebuje on sloganu "macOS as a Service", by uzasadnić swoje działanie. Nowości, które serwujesz nam co pół roku, mogą poczekać, bo naprawdę nie warto okupować ich nerwami. Lepiej dać sobie więcej czasu na testy, niż spieszyć z premierą, by chwilę później zablokować dystrybucję, poprawiać błędy i powtarzać premierę po miesiącu. Falstart kosztuje niestety więcej niż opóźnienie premiery, a użytkownicy będą wdzięczni.

Windows to usługa?

Każda aktualizacja Windows 10 jest opcjonalna. Nie jesteśmy zmuszani do jej instalowania i nawet dziś - trzy i pół roku od premiery - istnieje grupa użytkowników Dziesiątki w wersji RTM 1507. Klikanie, aby sprawdzić aktualizacje, nie powinno mieć na to wpływu. Nie zawsze bowiem szukamy dużych aktualizacji, ale sprawdzamy np., czy są już comiesięczne aktualizacje zbiorcze (nota bene również podzielone na dwie tury). Microsoft realizuje koncepcję Windows as a Service również poprzez wstrzymanie aktualizacji zbiorczych starszych wersji, co skłania użytkowników do przesiadki na wersje nowsze. Jest to póki co tylko półprawdą. Do tej pory aktualizacje co miesiąc otrzymuje nawet wspomniana wersja 1507, a z obiegu wyłączono tylko wersję 1511. Cykl życia wersji, który nie pokrywa się z cyklem życia całego systemu, to jednak nadal nie powód, by system nazywać usługą i usilnie namawiać użytkowników na update. Jeśli ludzie dowiedzą się, że aktualizacja jest dobra, zainstalują ją sami.

Użytkownicy Windows 7 obserwują

Windows 7 będzie wspierany jeszcze do 14 stycznia 2020 r., a jego użytkownicy otrzymają ultimatum: albo pozostaną przy niełatanym i coraz mniej bezpiecznym systemie, albo czeka ich przesiadka. W obecnej perspektywie raczej nie podejrzewamy, że ktoś wybierze Windows 8.1 (wsparcie do 10 stycznia 2023 r.). Wybór - przynajmniej w ekosystemie Microsoftu - pozostaje więc jeden. A to może napawać przerażeniem, zwłaszcza jeśli użytkownicy Siódemki przez tak długi czas zwlekali z upgradem i z bezpiecznej pozycji obserwowali te wszystkie skandale.

Windows to usługa?

Nie jest też tak, że Microsoft nie wie, co robi, lub że nie potrafi inaczej. Negatywny trend jest bowiem domeną wydań konsumenckich. To ich użytkownicy idą na pierwszy ogień, podczas gdy firmy mogą pobierać wersje już "dotarte". Klienci wersji Professional mają możliwość opóźnienia aktualizacji, a wersji Enterprise - pobierania głównych wydań co 30 miesięcy. Dlaczego nie przenieść tego modelu jako opcjonalnego dla konsumentów? Stabilność i bezpieczeństwo w przedsiębiorstwach ma znaczenie mission-critical, ale czy nie tego samego oczekują użytkownicy domowi?

Windows jako usługa to tylko nazwa. Można ją obronić, jeśli przyjmie się takie rozumienie usługi, jakie w tym kontekście forsuje Microsoft. Tak, w tym kontekście, bo w innych Gigant doskonale wie, czym różni się usługa od systemu lub na czym polega ich połączenie - doskonałym przykładem jest Windows Virtual Desktop. Jest to usługa pulpitu zdalnego dla wielu użytkowników, oparta na wirtualnej infrastrukturze desktopowej (VDI) w chmurze Azure. Jak widać, nikt nie stara się nas przekonać, że usługę definiuje częstotliwość aktualizowania i niekończący się proces rozwoju. W Windows 10, który jest systemem operacyjnym z krwi i kości, również nikt nas nie powinien przekonywać.