Tytułem wstępu...
... napiszę może co ja, prosty człowiek, osobiście rozumiem jako rewolucję, formę i wspomnianą treść, ponieważ w tym felietonie, pojęcia te mają jakby symboliczne znaczenie. Mianem rewolucji na miarę tej październikowej, gdzie - przypominam - nieodżałowany towarzysz Lenin rozprawił się z carem, czy wynalezienia leku na głupotę (co raczej nie nastąpi), w odniesieniu do otaczającego cyfrowego świata, nazwałbym wydanie produktu, który nie dość, że podbija rynek, to jeszcze przy tym sam w sobie jest naprawdę dobry i nie szkoda pieniędzy, aby go nabyć i móc z niego w pełni legalnie korzystać. Tak właśnie, pomyślcie ile to komercyjnych produktów (bo o takich mowa) zasłużyło sobie na miano rewolucyjnych i rozchodziło się jak ciepłe bułeczki? Bardzo niewiele. Forma, czyli wszystko to, co nam się w oczy rzuca. Nieważne, czy ładne, czy wręcz dokładnie odwrotnie, czy koi zmysły, czy odpycha niczym ciepłe piwo w upalny wieczór. Czy by to nie był słodki, cukierkowy, plastikowy i nowoczesny przy tym, wygląd, czy brzydki, siermiężny i toporny twór, który estetów na kolana chcąc, nie chcąc nie powali. Powiecie, że te kwestia gustu? W istocie, bo "nie ładne to co ładne, ale co się komu podoba". I tak doszliśmy to ostatniego już słowa klucza - treści. Tu by wypadało się trochę dłużej zatrzymać, ale postaram się streszczać. Niech rzeczona treść będzie symbolem rozbudowanej funkcjonalności, niezawodności i szeregu innych usprawnień, mających na celu wyjście na przeciw oczekiwaniom użytkowników, których gusta się cały czas sublimują, a poczucie dostawania produktu z najwyższej półki maluje na twarzach promienisty uśmiech.
Wygląd nad funkcjonalnością?
Produktom spod znaku MS zarzucić można wiele, ale na pewno nie to, że źle wyglądają. Jak świat światem, wszechobecni krytycy i malkontenci wypatrujący na horyzoncie odpowiedniej okazji do pokazania pazurków przyczepią się pewnie do tego, że Aero to perfidnie skopiowane rozwiązanie znane z Mac OS X, że mało tutaj innowacyjności, że to już znamy i widzieliśmy nie raz i nie osiem. Być może, nie twierdzę że tak nie jest. Jabłuszko jest po prostu śliczne i może William Henry Gates III lepiej znany jako wujek Bill zakochując się w nim rozkazał swoim programistom (czyt. podwładnym rzemieślnikom) i grafikom (czyt. nadwornym artystom) wzorować się na dziecku Apple? Wypada zapytać: czy na płaszczyźnie zwanej wyglądem da się jeszcze coś nowego wymyślić, coś co nie jest odświeżeniem dawno odkrytego pomysłu, coś co przyniesie powiew świeżości i zaspokoi potrzeby estetyczne? Niby mamy świeżutki i poręczny office'owy Ribbon, ale chyba trzeba by do tego kopa w postaci skąpo odzianych, opalonych modelek wyskakujących wprost z ekranu na biurko, żeby zadowolić większość... męskiej części publiczności. Oprawa wizualna na pewno - poza skrajnymi przypadkami - nie przeszkadza, przeciwnie, w znakomitej większości wypadków pomaga w codziennej pracy z systemem. Tylko hardcore'owcy wolą przecież siedzieć przed monitorem, wydając polecenia systemowi za pomocą klawiatury w oknie konsoli. Tak, ta aluzja w sposób świadomy skierowana jest do posiadaczy systemów z Pingwinem. Chociaż z drugiej jednak strony oni także mają swoje X-y, "cukierkowate" KDE i ciut mniej rzucające się w oczy (co nie znaczy, że nie przyjemne z wyglądu) Gnome. Do tego dochodzą takie wynalazki jak Beryl/Compiz i minimalizm połączony z niemalże spartańskimi warunkami pracy jakimi szczycą się podstarzali linuksiarze możemy między bajki wepchnąć. Podejrzewam, że naprawdę niewielu młodych ludzi, zafascynowanych bez opamiętania środowiskiem open source - co łączy się z niechęcią do wszystkiego "made by MS" - obyło by się bez graficznego interfejsu. "Dzieci we mgle", to określenie dobrze obrazuje sytuację, kiedy musieli by oni pokonać jakąś przeszkodę w sposób do niedawna jedyny, wklepując szereg dziwnych i niezrozumiałych dla normalnych ludzi komend w oknie konsoli, bez pewności, że wszystko zakończy sie sukcesem.
(Nie)potrzebne funkcje
Dobra, ale czy to wszystko czym obdarowuje swoich ulubieńców-konsumentów firma z Redmond jest tak naprawdę nam niezbędne? Nie sądzę. Microsoft powinien do każdej kopii Visty dodawać gratis nowy komputer z napędem atomowym, wtedy była by szansa na to, aby ten kombajn z przyczepką miał szansę jako tako działać. Już wiadomo chyba co zjada wszelkie dostępne zasoby? Odpowiadam... owe niezliczone funkcjonalności, które mają umilać życie, szkoda, że na siłę trochę. Chciałbym kiedyś doczekać czasów kiedy instalator "okienek" grzecznie się mnie zapyta, czy aby na pewno życzę sobie gościć w systemie takie aplikacje jak IE lub WMP. Nie chciałbym ich przyjmować w gościnę, nie mam ochoty ich używać, ale jestem jakby do tego zmuszany odgórnie, "propozycją nie do odrzucenia" bym to nazwał. Mam wrażenie także, że korporacja traktuje swoich klientów trochę, jak bandę ćwierćinteligentów podając im wszystko na tacy. Przykład? Samo ściągające się aktualizacje, zintegrowane sterowniki i kupa innego "badziewia". To co inni nazwą automatyzacją i odciążaniem użytkownika, aby mógł zająć się swoimi sprawami, dla mnie jest nachalnością i szerzeniem lenistwa... umysłowego też. Chciałbym czasem móc czerpać przyjemność z tego, że sam sobie zainstaluję i skonfiguruję sprzęt, czy ściągnę poprawki jakie ja uznam za stosowne, a nie mechanizm Windows Update. Chciałbym choć odrobiny samodzielności. Powiecie, że marudzę? Niby można przecież w opcjach wyłączyć automatyczne ściąganie aktualizacji. Tak można, ale opcja ta nie jest domyślną, ba, nie jest nawet drugą z kolei, to opcja dla nieodpowiedzialnych, tak przynajmniej sądzą panowie z Ameryki. Wiem, że to zapewne pozostanie jedynie w sferze marzeń, ale proponowałbym, żeby gromowładni korporacji poszli po rozum do głowy, wpadli na pomysł i wydawali w przyszłości dwie wersje swoich programów, dla tzw. noobów i power userów. W wersji dla tych pierwszych wszystko będzie podane na srebrnej tacy, polane słodkim sosem i doprawione lukrem, druga natomiast cechować się będzie niezliczonymi możliwościami konfiguracyjnymi, włączając w to wiejący w oczy wiatr.
DRM to też pożądana funkcjonalność?
O DRM już kilkutomowe książki formatu encyklopedii napisano i jeszcze zostało sporo materiału na kolejne publikacje, więc...
- Czym jest DRM? Odp: Modułem zabezpieczenia danych, który ponoć ma służyć zabezpieczeniu tychże przed nielegalnym powielaniem, co zrozumiałe szkodzi wydawcy. To teoria, w praktyce technologia ta w obecnej postaci zagraża wszystkim legalnym posiadaczom plików muzycznych i filmowych, ponieważ ogranicza ich prawo do swobodnego dysponowania nabytymi dobrami. To producent decyduje co wolno, a co nie, trzyma nas na uwięzi. Jakby tego było mało zabezpieczenia te instalowane są bez naszej wiedzy i zgody co zakrawa na kpinę i jest nie fair.
- Dlaczego o tym wspominam w kontekście produktów Microsoft? Odp: Ponieważ mimo tych wszystkich kontrowersji mechanizm ten został wkomponowany w produkt tej firmy.
- Czy funkcjonalność może przerodzić się w małe piekiełko? Owszem, rozwścieczeni użytkownicy nie dają za wygraną i non stop łamią to zabezpieczenie, co odbija się czkawką wśród tych wszystkich, którzy forsują to rozwiązanie jako jedyne zdolne zahamować wszechobecne i rozrastające się z dnia na dzień piractwo.
Dlaczego o tym piszę? Żeby udowodnić, że pewne funkcje wychodzą posiadaczom tychże na dobre, a inne mają za zadanie chronić interesy tych, które je wprowadzają, nie oglądając się przy tym na to, czy dany użytkownik sobie tego życzy lub nie.
Ile procent cukru w cukrze?
Od dawien dawna (może nie od kołyski, ale odkąd zacząłem się domyślać czym komputer jest) dręczyło mnie pytanie, ile tak naprawdę procent poprzednika zwanego starszym bratem posiada nowy produkt? Prosty przykład. Mamy sobie Vistę i chciałbym się dowiedzieć ile procent kodu zostało "przeszczepione" od Windows XP? Pytanie to chyba pozostanie retorycznym jedynie, bo nikomu nie chce się tego liczyć, za dużo roboty. Ktoś kto migruje na nowszą platformę, bez trudu wyłapie analogie między obiema wersjami "okienek". Wiele modułów zostało pozostawione bez zmian, wiele zmieniło swoje nazwy, w kilku przypadkach dopisano kilka "ptaszków" do zaznaczenia i opcji do wybrania na liście. Czy to wszystko? Ano nie, bo zaserwowano też sporo nowinek technicznych i niuansików. Nie mam tylko pewności czy dlatego, żeby rzeczywiście ułatwić życie użytkownikom, czy może aby nikt nie powiedział, że tak właściwie to tu nic nowego nie ma i po co mi to? Czy opłaca się wydawać ciężko zarobione pieniądze, tylko dlatego, żeby zainstalowany system operacyjny był najnowszym z możliwych? Nie wiem. A czy opłaca się instalować system, który spowodować może wyciskanie siódmych potów ze sprzętu jakim dysponujemy? Na pewno nie... ta Vista i jej wygórowane wymagania.
O osobistych przejściach z Vistą słów kilka
Przyznaję się bez bicia, nie miałem przekonania do tego systemu... z początku. Pierwsza moja reakcja była niezbyt miło wspominana, nie była to na pewno miłość od pierwszego wejrzenia. Zainstalowałem system, a już od progu doznałem lekkiego szoku. Brak sterowników grafiki powodował, że obraz wyglądał nieciekawie. Zrażony delikatnie, w sporych męczarniach, doszukałem się wreszcie driverów kompatybilnych z tym systemem. Teraz było już ciut lepiej. Kolejnych szczebelkiem w drabinie przekonywania się do nowego, sztandarowego dziecka koncernu z Redmond był pomysł uaktywnienia Aero, jako, że zasoby sprzętowe mojego komputera pozwalają mi na ten krok - nie każdy tak może przecież. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Może widok oczka w głowie Microsoftu - o Aero piszę - nie przyprawił mnie o zawał serca z zachwytu, ale nie powiem... nawet to ładne. Porozglądałem się jeszcze parę minut i podjąłem ostateczną decyzję, mianowicie wracam jednak do mojego ukochanego XP, gdzie wszystko mam skonfigurowane wręcz idealnie, a szkoda byłoby tego tracić. Nie to, żeby ten system mnie nie zaciekawił. Wręcz przeciwnie, ale nie do tego stopnia, aby zupełnie zrezygnować z jego poprzednika. Tak było parę tygodni temu. Coś we mnie jednak pękło, albo było to podyktowane innymi odgórnymi względami, nieważne. Postawiłem system na nowo, poświęciłem trochę czasu na konfigurację i już parę dni wygodnie sobie pracuję pod systemem operacyjnym o dumnej nazwie Windows Vista. Jak długo? Myślę, że do czasu jak gigant nie rozpęta kolejnej rewolucji. Czemu o tym wspominam? Ano dlatego, aby udowodnić, że pierwsze wrażanie pomimo, że odgrywa ważną rolę, to nie jest wcale wiążące.
Na koniec
Czym właściwie lider branży systemów operacyjnych zaskarbił sobie popularności i przychylność setek milionów, w większości zadowolonych użytkowników? Co właściwie decyduje o tym, że wybieramy ten, a nie inny produkt? Wydaje mi się, że po trochu to zasługa miłego dla oka wyglądu, którym można pochwalić się na przykład kolegom z pracy czy wujkowi z Ameryki, w pewnym stopniu przydatnych i innowacyjnych możliwości jakie oferuje, ale przede wszystkim i w głównej mierze chęcią ludzi do posiadania najnowszych i popularnych produktów, reklamowanych w telewizji i Internecie, na bilbordach, czy w witrynie warzywniaka na osiedlu, do których system operacyjny i program biurowy się bez wątpienia zaliczają. Każdy przecież pragnie nadążać za modą i z dumą prezentować wszem i wobec nowo zainstalowany system. Proponowałbym, aby każdy niezdecydowany samodzielnie odpowiedział sobie na wspomniane pytanie. Proszę się tak do końca nie sugerować wszelkimi testami umieszczanymi w sieci, zachować dystans do tego co niby specjaliści wypisują. Najlepiej przecież samodzielnie, na własnej skórze przetestować dane rozwiązanie, nic nas to nie kosztuje, bo od czego są wersje testowe? Jeżeli się nie spodoba to bez większego problemu będziemy mogli pozbyć się "nieproszonego gościa".