Relacje między administracją rosyjską i Microsoft były zwykle (mówiąc eufemistycznie) lekko napięte. Nasi wschodni sąsiedzi nie należą raczej do zwolenników ekspansji amerykańskiego giganta i... w tej materii praktycznie nic się nie zmieniło. Rosja zamierza zablokować dostęp do LinkedIn, ponieważ usługa nie przechowuje danych na lokalnych serwerach. Czy prywatność użytkowników rzeczywiście jest zagrożona? A jeśli tak, to przez kogo?
Jeszcze w 2014 r. w Rosji ustanowiono prawo, nakazujące firmom przechowywanie danych na rosyjskich serwerach, jeśli dane te dotyczą rosyjskich obywateli. Teoretycznie prawo to ma gwarantować Rosjanom większą prywatność, jednak krytycy twierdzą, że to jeszcze jeden sposób Kremla na zdobywanie poufnych informacji i trzymanie obywateli w garści. Jak dotąd prawo było raczej martwym zapisem, który w przyszłym tygodniu ożyje za sprawą LinkedIn.
W sierpniu administracja rosyjska pozwała LinkedIn, oskarżając o złamanie prawa, uchwalonego dwa lata temu. Po złożeniu pozwu Microsoft odwołał się od niego, ale - według Reuters - wniosek został odrzucony. LinkedIn będzie więc pierwszą siecią społecznościową, która poniesie tego konsekwencje. Microsoft obwieścił, że jest otwarty na rozmowy z Rosją, by dojść do porozumienia i znaleźć rozwiązanie. Jeśli portal faktycznie zostanie zablokowany, dostęp do niego utraci blisko 6 milionów rosyjskich użytkowników. Trudno nam jednak wyobrazić sobie taką ugodę, jako że Microsoft znany jest z przechowywania danych na zagranicznych serwerach, co wzbudza zaufanie użytkowników, ale już nie rządów. Dostęp do przechowywanych za granicą danych jest bowiem poza jurysdykcją kraju, który takiego dostępu może żądać.
Komentatorzy rosyjskiej rzeczywistości są zdania, że odcięcie LinkedIn jest niczym innym, jak tylko kolejnym etapem w zdobywaniu przez rosyjski rząd kontroli nad obywatelami i ich danymi w sieci. Łączyć to można z zapowiedzią ograniczenia, a docelowo całkowitego usunięcia z Rosji zagranicznych technologii.
341f31d.png)